Na stronie tej znajdziesz świadectwa osób, które na swojej drodze spotkały Jezusa.
Moje świadectwo
Urodziłam się i wychowałam w rodzinie katolickiej. Moi rodzice zadbali, abym miała wiedzę na tematy religijne. Sami przez długi czas byli dla mnie przykładem „religijnego” życia. Czynnie uczestniczyli w życiu swojej parafii. Starali się żyć przestrzegając Bożych przykazań i tradycji Kościoła Katolickiego.
Natomiast ja, mimo iż chodziłam do kościoła i byłam uznawana przez znajomych i przyjaciół za osobę religijną, zastanawiałam się, czy Bóg w ogóle istnieje. Owszem, zwracałam się do Niego w chwilach rozterek, ale kiedy życie układało się po mojej myśli, sama byłam sobie sterem, żeglarzem, okrętem . Nawet wtedy, kiedy Bóg odpowiadał na moje modlitwy, tłumaczyłam to zbiegami okoliczności. Starałam się „żyć z Bogiem”, ale nie wiedziałam tak naprawdę, na czym to powinno polegać. Traktowałam Boga jak sędziego, który obserwuje ludzi i nie angażuje się w życie tu na ziemi, tylko odnotowuje w księdze po przeciwnych stronach nasze grzechy i dobre uczynki. Tak mnie uczono. Myślałam, że jest surowy i niedostępny. Nigdy nie sięgnęłam do Biblii. Traktowałam ją jako Księgę o wartości jedynie historycznej.
Pewnego dnia poznałam Roberta, mojego obecnego męża. Był człowiekiem od kilku lat nawróconym. Podjął świadomą decyzję, aby pójść za Jezusem jako swoim Panem i osobistym zbawicielem. Kiedyś spytał mnie, czy wiem, że Bóg jest wspaniały i czy wiem, że On mnie kocha. Odpowiedziałam pośpiesznie, że nie wiem i nie jestem pewna, czy On istnieje. Ta kwestia nie dawała mi spokoju. Zaczęłam analizować moje życie i uświadomiłam sobie, że nie powiedziałam prawdy. Gdzieś w głębi serca tliła się świadomość, że Bóg jest. Mimo iż moje życie duchowe praktycznie nie istniało, poczułam, że On istnieje. Nie wiedziałam, kim jest, jaki jest, nigdy nie doświadczyłam Jego obecności, ale miałam świadomość, że to Bóg musiał stworzyć świat i wszystko, co mnie otaczało. Uświadomiłam sobie moje zagubienie i bezcelowość swojego życia. Zapragnęłam zmiany. W moim sercu pojawił się głód Bożej obecności. Pewnej nocy zmieniło się wszystko. Takiej reakcji ze strony Boga nie spodziewałam się. Obudziłam się i zobaczyłam jasność w pokoju. Wiedziałam, że ktoś jest ze mną, ale nikogo nie widziałam. Czułam tylko nadprzyrodzony pokój i radość, pełnię szczęścia, której źródłem mógł być tylko Bóg. Padłam na kolana i przepraszałam Go za wszystko: za to, że nie wierzyłam, za grzechy, za wątpliwości, za to, że do tej pory szłam swoja drogą nie pytając Boga o radę i kierownictwo w moim życiu, za to w końcu, że nigdy tak naprawdę nie oddałam Jezusowi swojego życia.. Muszę szczerze przyznać, że nawet do głowy mi nie przyszło, że rzeczywistość duchowa może być tak realna. Moja modlitwa trwała około 3 godzin. Kiedy wstałam, wiedziałam, że otrzymałam od Boga nowe życie. Postanowiłam zacząć wszystko od nowa − razem z moim Panem, Jezusem Chrystusem. Czułam, że jestem wolna. Moje wszystkie grzechy zostały zmazane, bo szczerze wyznałam je Bogu. Wiedziałam, że to stało się naprawdę. Tej nocy Jezus dotknął mojego ramienia, a ja chciałam Go zatrzymać. Powiedziałam do Niego, aby mnie zabrał ze sobą, ponieważ pierwszy raz w życiu czułam, że jestem bez grzechu. Poznałam prawdziwy sens męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa.
Taki był mój początek. Jezus otworzył mi oczy. Bardzo potrzebowałam potwierdzenia, że jestem dla Niego ważna, że On mnie kocha i że się o mnie troszczy. Zaczęłam czytać Pismo Święte, nie jak książkę historyczną, ale jak testament mojego kochanego Pana. Bóg mówił do mnie przez swoje Słowo i pozwalał się poznawać. Dziś wiem, że to była najpiękniejsza, ale nie jedyna chwila z Bogiem. Takie chwile mogę przeżywać codziennie. Jezus napełnił mnie swoją miłością. Dał mi nowe życie. Dba o mnie już od czterech lat i – tak jak obiecał w swoim Słowie – nigdy mnie nie opuści
Obecnie jestem członkiem Kościoła Zielonoświątkowego. Dziękuję Bogu za siłę i odwagę, za pozytywną zmianę, która nastąpiła w moim życiu. Dziś mam głębokie pragnienie podobania się przede wszystkim Bogu, a nie jedynie ludziom. Zrozumiałam, że nie ma niczego ważniejszego w życiu od zbawienia duszy.
Lucyna Adamkiewicz
__________________________________________________________________________________________
Bóg jest dobry
Po śmierci babci byliśmy przez jakiś czas jakby w zawieszeniu. Z jednej strony była rodzina, na którą liczyłem, z drugiej strony -dom dziecka. Jednak najbliższa rodzina zawiodła. Zostawili nas. Poszliśmy we troje do domu dziecka. Bardzo długo nie mogłem się z tym faktem pogodzić. Siadywałem po kątach i płakałem. Zamknąłem się w sobie. Musiało upłynąć sporo czasu nim „wyszedłem do ludzi”. Kiedy teraz analizuję swoje życie, rozumiem, że był to w moim życiu czas najtrudniejszy. Zawiodła najbliższa rodzina. Ktoś na kogo liczyłem, zwyczajnie zawiódł.
W domu dziecka byłem dobrym wychowankiem, dobrym uczniem. Nie było ze mną żadnych kłopotów wychowawczych do czasu, kiedy ukończyłem szkołę podstawową i zdałem egzaminy do szkoły średniej. Wtedy moje życie uległo radykalnej zmianie. Wpadłem w zastawione w świecie sidła. Zupełnie mi na niczym nie zależało. Zacząłem pić alkohol i to w wielkich ilościach. W tym czasie moja siostra targnęła się na swoje życie. Truła się tabletkami. Tylko szybka interwencja lekarzy, a wierzę, że jest to Boża zasługa, uratowała jej życie. Porzuciłem naukę w technikum i zacząłem jeździć za granicę. Tam próbowałem dorobić się wielkich pieniędzy. Szybkich pieniędzy. Dyrektor domu dziecka, który zawsze traktował mnie bardzo przyjaźnie, nie mógł dłużej znosić tych moich poczynań. Spowodował, że zakupiono dla mnie mieszkanie. Musiałem zacząć żyć na własny rachunek. Szybko straciłem kolegów, którzy byli przy mnie dla pieniędzy i rozrywki. Nie podobało mi się wtedy moje nowe życie. Chciałem jakiejś zmiany.
W wojsku. Wkrótce zostałem powołany do wojska. W wojsku też nie stroniłem od alkoholu. Wręcz przeciwnie. Piłem coraz więcej i więcej. Byłem w różny sposób karany, choć były to kary za lżejsze przewinienia. Zdarzyło mi się też jednak nie wykonać rozkazu dowódcy baterii. A w końcu pewnego dnia stwierdziłem, że dosyć mam życia. Doprowadził mnie do tego stanu alkohol. Byłem młody i nie mogłem pogodzić się z faktem, że jestem aż tak od niego uzależniony. Z dnia na dzień postanowiłem ze sobą skończyć. Wychodziłem na wartę z postanowieniem, że się zastrzelę. Pamiętam, co się wtedy we mnie działo. Wahałem się, ale słyszałem też wyraźny głos: „zrób to”. Doskonale teraz wiem jak czują się samobójcy, gdy dochodzi do tego decydującego momentu odebrania sobie życia. To jest chwila, w której człowiekiem włada szatan. Straszna chwila. Strzeliłem do siebie. Pocisk ze służbowej broni przeszył mi kolano. Chciałem się wykrwawić. Teraz, z perspektywy czasu, trudno mi jest opisać to zdarzenie. Ale wiem i wierzę, że i tym razem Chrystus mnie ochronił. Był przy mnie tam na tej warcie. Nie pozwolił, abym strzelił sobie w głowę. Jak się później okazało, niewiele brakowało, aby amputowano mi nogę. Zostało uszkodzone całe kolano. Na szczęście pocisk nie trafił tętnicy kolanowej. Zawdzięczam to Bogu. Wierzę, że On na to nie pozwolił, bo chce mnie używać. A ja, choć w niewielkim stopniu, będę mógł Mu się odwdzięczyć za Jego opiekę i troskę o mnie w okresie, kiedy żyłem bez niego, bez Zbawiciela.
Mój brat był bardziej ode mnie „związany” ze światem. Otarł się o grupę przestępczą w jednym z dużych miast Wielkopolski. Nie wiem jak żył. jakie były jego marzenia. Dowiedziałem się później, że ktoś go szukał, groził mu śmiercią. Był osamotniony. Odebrał sobie życie jako nastolatek. Bóg dał mi możliwość pożegnania się z nim. Niedługo przed jego śmiercią spotkaliśmy się, żeby spędzić ze sobą Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Gdy odjeżdżałem, długo i bardzo ciepło się żegnaliśmy. Wdzięczny jestem Bogu za ten moment pożegnania. Chciałbym, aby to świadectwo, było przestrogą dla młodych ludzi, którym imponuje dobrobyt i którzy chcą się bardzo szybko wzbogacić. Kiedy się narodziłem na nowo i po raz pierwszy otworzyłem Pismo Święte, ujrzałem słowa: „Nie troszczcie się wiec i nie mówcie: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo: Czym się będziemy przyodziewać? i szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane” (Mt 631.33). Wspaniale jest żyć z Jezusem i doświadczać Bożego błogosławieństwa. Przyjmując Jezusa Chrystusa do serca, powiedziałem: „Tak. Panie, byłem grzesznikiem”, wyznałem, to głośno i uwierzyłem w naszego Odkupiciela i Jego zmartwychwstanie. Czułem się tak. jakbym się unosił nad ziemią. Jestem drogo odkupiony święta krwią Baranka. To mój grzech przybił do krzyża jednorodzonego Syna Bożego. Chcę pamiętać o tym, że jestem dłużnikiem jego wielkiej miłości, jaką mi okazał.
Dzisiaj jestem szczęśliwym człowiekiem. Chociaż moje życie nie jest usłane jedynie różami, patrzę na nie innymi oczyma. Ono po prostu nabrało sensu. Uczę się pokonywać problemy i prowadzić zwycięskie życie. Znalazłem cel mojej egzystencji. Wiem po co i dla kogo jestem na ziemi. Czuję się kochany i bezpieczny w Jezusie. Mogę o dowolnej porze dnia i nocy przychodzić do Niego w modlitwie, bo wierzę w prawdziwość jego słów : ” Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni a Ja wam dam ukojenie”. Krok po kroku odbudowuję swoje życie. Pracuję zawodowo, dokształcam się. Niedawno otrzymałem wspaniały prezent od Pana w osobie mojej pięknej i czułej małżonki. Lucyna zaufała mi i postanowiła wspólnie budować ze mną chrześcijańska rodzinę. W 2005 roku udało się nam kupić mieszkanie w Krotoszynie. Czyż Bóg nie jest dobry? Jest i to bardzo.
Prawdziwy sens życia
O ruchu Hare Kryszna, „wywodzącym się z dalekich Indii, usłyszałem po raz pierwszy w 1981 roku. Miałem wtedy 16 lat. W tamtym czasie rozpocząłem poważniejsze poszukiwania sensu życia. Wydawało mi się, że sens odnalazłem właśnie w rym ruchu. Przyłączyłem się do wyznawców Kryszny. Zmieniłem radykalnie styl życia: przestałem jeść mięso, pić kawę i herbatę,. Zrezygnowałem z towarzyszących mi dotychczas rozrywek, takich jak muzyka, telewizja czy hazard. Ich miejsce zajęły mantry, hinduskie pieśni i księgi religijne. Jedzenie stało się wielkim rytuałem, gdyż łączyło się z ofiarowaniem pokarmów hinduskim bożkom. Tak w zupełnej ascezie przeżyłem dwa lata myśląc, że znalazłem prawdę i szczęście.
Ten pozorny spokój w moim życiu zachwiała wieść o Jezusie Chrystusie. Była to dla mnie absolutna nowość, gdyż tak naprawdę nie wiedziałem, kim jest cieśla z Nazaretu. Dla wyznawców Kryszny jest On jednym z proroków – nawet nie jakimś wielkim, szczególnym prorokiem, lecz po prostu jednym z nich. Jednak to, co usłyszałem o Jezusie mocno zapadło na dno mojego serca. W końcu nadszedł ten szczególny zimowy wieczór 1983 roku. Siedziałem w moim domu i rozmyślałem nad sensem życia, nad istotą Boga. W moim sercu wzrastało pragnienie szukania żywego Boga. Postanowiłem pomodlić się do Boga bezimiennie, gdyż nie wiedziałem, które imię jest prawdziwe: Budda, Kryszna, Allach, Jezus, Shiwa , czy może jeszcze inne. Powiedziałem wtedy w modlitwie: „Boże, jeżeli w ogóle jesteś, objaw mi swoje imię”. Odpowiedź była natychmiastowa: przed moimi oczyma pojawił się niby w wizji napis: JEZUS CHRYSTUS. Litery w tym napisie płonęły i na mnie także spadło jakieś szczególne, ogromne ciepło. Płakałem długo, lecz czułem się wspaniale. Czułem obecność Jezusa w swoim sercu.
Potem, za parę miesięcy, wraz z czterema kolegami znalazłem się na nabożeństwie w zborze Zielonoświątkowym w Ustroniu. Przeżyłem tam pełny szok: ta radość na. twarzach ludzi, ten śpiew, muzyka, uwielbienie Boga… Nigdy do tej pory z czymś takim się nie spotkałem. Podczas tego nabożeństwa oddałem swe życie Jezusowi: modliłem się, wyznawałem swoje grzechy, prosiłem Jezusa o przebaczenie i pokierowanie moim dalszym życiem. Poczułem się lekko na sercu, jak nigdy dotąd. Zrozumiałem, że życie z Bogiem nie opiera się na filozofii i ludzkiej mądrości, lecz na przeżywaniu osobistej, bliskiej więzi z Nim. Odczułem też, że Jezus wnosi miłość w życie człowieka: zostałem serdecznie przyjęty przez ludzi spotkanych na tym nabożeństwie i sam zostałem wypełniony miłością w swoim wnętrzu.
Od tamtego dnia minęło kilkanaście lat. Przeżyłem przez ten czas wiele doświadczeń, nawet upadków, musiałem uporać się z wieloma problemami, ale Jezus zawsze był przy mnie i pomagał mi. Wiem teraz, że nieraz boli, gdy On kształtuje i przemienia człowieka, lecz jestem Mu wdzięczny za zmiany, jakich dokonał w moim życiu. Jestem Mu wdzięczny, że On prowadzi mnie i kiedyś zaprowadzi aż do Niebiańskiego domu. W Jezusie odnalazłem prawdziwy sens życia, wewnętrzny pokój, których kiedyś tak bardzo szukałem. Oprócz tych licznych duchowych dobrodziejstw, Bóg zatroszczył się również o moje przyziemne potrzeby. Na mojej życiowej drodze za Panem spotkałem Krysię, z którą założyliśmy szczęśliwą rodzinę. Obecnie mamy dwoje dzieci. Dodatkowo przyjęliśmy pod swój dach nastolatkę w ramach projektu rodzin zastępczych. Moją życiową pasją jest uwielbianie Boga. Jestem liderem muzycznej grupy uwielbiającej usługującej w Zborze Kościoła Zielonoświątkowego w Krotoszynie. Mam wspaniałą przystań – dom do którego mogę wracać po pracy, mam dla kogo żyć i komu służyć. To wszystko dzięki mojemu ukochanemu zbawicielowi Jezusowi Chrystusowi.
NOWE ŻYCIE W BOGU
Świadectwo o tym, co uczynił Bóg w moim życiu
Mam na imię Sławek, przebywam w zakładzie karnym, nie za włamania, nie za kradzieże, lecz za rzecz najgorszą – zabiłem człowieka i za ten czyn odbywam karę dożywotniego więzienia. Trudno mi dzisiaj wyrazić słowami to, jak bardzo żałuję tego, co zrobiłem w przeszłości. Gdybym tylko mógł cofnąć się w czasie mając obecne zrozumienie i poznanie…
Przemiana mojej świadomości nie nastąpiła z dnia na dzień, ona nadal się dokonuje i będzie trwała do końca moich dni tu na ziemi, jeżeli tylko będę poddawał się kształtowaniu przez Stwórcę. W niedalekiej przeszłości gardziłem ludźmi osadzonymi w zakładzie karnym. Każdy tutaj myśli przeważnie tylko o sobie, o tym jakby tylko zapalić papierosa, napić się kawy, czy też czaju. Tak wygląda harmonogram dnia u większości z osadzonych, którzy nie mają żadnej nadziei na zmianę okoliczności w których się znaleźli. Miałem ogromny wstręt do życia za kratami i do ludzi otaczających mnie tutaj. Postanowiłem napisać to świadectwo po to, aby dać wam nadzieję, wskazać drogę do zmiany waszego postępowania i myślenia, a przede wszystkim po to, aby oddać chwałę Bogu i ujawnić co dzięki Niemu dokonuje się w moim życiu. Modlę się o to, aby po przeczytaniu tego świadectwa Święty Bóg dotknął waszych serc i abyście tak jak kiedyś mogli zaprosić Go do swojego życia. Tylko On Jezus Chrystus może zmienić wasze wartości oraz wasze życie.
Przebywam w zakładzie karnym piąty rok, życie tutaj stało się dla mnie udręką. Człowiek z takim wyrokiem zaczyna się zastanawiać nad sensem życia. Rodzina, przyjaciele, koledzy, wszyscy się o de mnie odsunęli. Myślałem o tym, co powinienem dalej robić, co zmienić. Moje życie było jedną wielką porażką, z powodu zdarzenia, które miało miejsce przed laty. W tym okresie przebywałem w celi z człowiekiem, który miał taki sam wyrok jak ja, miałem nadzieję, że nasze kontakty będą normalne. Na początku pomagał mi w różnych sprawach, jednak po jakimś czasie atmosfera w celi zaczęła robić się nie ciekawa. Pewnego dnia znalazłem kartkę z adresem sióstr zakonnych i postanowiłem do nich napisać. Współwięzień namawiał mnie do tego, abym poprosił siostry o wsparcie materialne. Bardzo rzadko w swoim życiu prosiłem kogoś, o cokolwiek, nie wierzyłem w to, że ktoś może mi pomóc. W odpowiedź na mój list też nie wierzyłem, chociaż dostrzegłem promyk nadziei. Chciałem, aby ktoś mnie wysłuchał i postarał się mnie zrozumieć, zrozumieć nie przestępcę, który zabił człowieka, lecz zrozumieć zagubioną istotę, która szuka wybaczenia i ukojenia. Wcześniej zanim napisałem do sióstr, szukałem pomocy u księdza, który odprawiał mszę w więzieniu. Poprosiłem go o spotkanie, spodziewałem się że otrzymam receptę na to jak dalej żyć z takim obciążeniem, które nosiłem w sercu. Tymczasem ku mojemu zaskoczeniu ksiądz poczęstował mnie stwierdzeniem, że odszedłem od Boga, i tak właściwie to, po co do niego przyszedłem? Myślałem, że otrzymam pomoc, a tym czasem spotkałem się z odrzuceniem. W chwili, kiedy powiedziałem mu, że jestem mordercą, on nie miał odwagi, aby spojrzeć mi w oczy, powiedział tylko, abym przyszedł na mszę. Byłem zły i jednocześnie dalej zagubiony, bez odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. Rozpocząłem kolejny etap w moim życiu, etap porażek, między innymi z powodu mojego nie wyparzonego języka. Po napisaniu listu do sióstr znalazłem się u psychiatry. Szukałem pomocy, a zamiast tego pojawiały się problemy, byłem świadomy tego, że są to konsekwencje, które ponoszę z powodu czynu popełnionego w przeszłości. Pewnego dnia otrzymałem odpowiedź na mój list, od sióstr zakonnych, właściwie od jednej siostry, bardzo się ucieszyłem. Rozpocząłem znajomość listowną przez korespondencję z tą osobą. Siostra pomagała mi w odnajdywaniu drogi do Boga i zrozumieniu tego, kim jest człowiek w oczach Jezusa Chrystusa. Poprosiłem siostrę w kolejnym liście o materiały, które pomogłyby mi bardziej poznać naturę Boga, moja chęć poznania go była ogromna. W tym samym czasie przyszedł mi do głowy pewien pomysł, a mianowicie, aby pisać do różnych instytucji prośby o wsparcie w postaci paczek żywnościowych lub odzieżowych. Kolega z celi pisał listy, a w zamian za to otrzymanymi paczkami mieliśmy dzielić się po połowie. Żadnej paczki, ani też odpowiedzi na napisane listy nie otrzymaliśmy. Zacząłem czytać literaturę chrześcijańską, czasami zastanawiałem się nad tym, dlaczego Jezus poszedł na tak haniebną śmierć, biorąc na siebie grzechy wszystkich ludzi. Po jakimś czasie zrozumiałem, że uczynił to z ogromnej miłości do ludzi i między innymi, dlatego też, aby taki człowiek jak ja i wielu innych mi podobnych ludzi miało szansę na zmianę swojego statutu z grzesznika na statut usprawiedliwionego przez Jego ofiarę złożoną na Golgocie. Bóg daje każdemu szansę zbawienia biblia mówi, że (przez wiarę nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił, Boży to dar). Możesz w każdej chwili skłonić głowę i wyznając swoje grzechy i przyjąć Jezusa Chrystusa, jako swojego Pana i Zbawiciela. Nie zwlekaj, zrób to teraz. W mojej celi mieszkał człowiek, który chodził w soboty na spotkania zielonoświątkowe. Zielonoświątkowcy to ludzie nowo narodzeni, którzy przyjęli Jezusa Chrystusa jako osobistego zbawiciela i uczynili Go Panem swojego życia i w oparciu o słowo Boże kroczą drogą zbawienia. Mój znajomy z celi zaczął mi opowiadać, też o Jezusie i o tym, czym tak naprawdę jest wiara. Poczułem w sobie pragnienie poznania Boga, chciałem zbliżyć się do Niego i poczuć Jego obecność. Kolega ten namawiał mnie do tego, abym zapisał się na sobotnie spotkanie. Pomyślałem, dlaczego nie. W tym samym czasie siostra zakonna przysłała mi biblię, nigdy wcześniej nie miałem jej w ręku, to był mój pierwszy kontakt ze słowem Bożym. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, wpisałem się na listę spotkań do zielonoświątkowców, otrzymałem też list z domu z życzeniami. Byłem do tego stopnia zdenerwowany faktem, że po raz kolejny nie przysłali mi żadnej paczki, że skreśliłem życzenia i napisałem wyzwisko, odsyłając lis z powrotem do domu. Na spotkanie wigilijne do zielonoświątkowców też nie poszedłem, aby nie pomyśleli, że przyszedłem się najeść, oni w święta organizowali poczęstunek. Po świętach wychowawczyni załatwiła mi spotkanie indywidualne z jednym z zielonoświątkowców, przyszedł na nie człowiek, jeden z tych, którzy prowadzą spotkania w soboty. Miałem obawy, czy nie będzie tak jak z księdzem, jednak po pierwszych wypowiedzianych słowach obawy minęły. W rozmowie z Piotrem, tak miał na imię mój rozmówca, wyczuwałem jakąś pozytywną energie i ciepło, które zaczęło mnie przenikać. Rozmowa była przyjemna, czas spotkania dobiegał końca i wtedy zaproponował mi wspólną modlitwę, podczas, której odczułem swoistą błogość radość i szczęście, nigdy wcześniej nic podobnego nie przeżyłem. Pod koniec umówiłem się z Piotrem na kolejne spotkanie, tym razem już w grupie. Powróciłem do celi, współ osadzeni, z którymi dzieliłem celę zauważyli moją radość i zadowolenie, ja sam odczuwałem pokój w sercu. Przez kolejny tydzień czytałem biblię doświadczając przenikliwej mądrości wypływającej ze słów w niej zawartych. Nadeszła sobota czas spotkania w grupie, rodziły się we mnie pewne obawy, ale poszedłem, jednak ku mojemu zdziwieniu wszyscy zgromadzeni zaczęli się ze mną witać, tak jakbyśmy byli przyjaciółmi. Usiedliśmy i rozpoczęliśmy spotkanie modlitwą, zaskoczony byłem formą modlitwy. Do tej pory byłem przyzwyczajony do bezmyślnie wypowiadanych regułek, a tym czasem usłyszałem dziękczynienie dla Boga w prostych słowach wcześniej nie wyuczonych na pamięć. Sam też zacząłem się modlić i poczułem jak ogromny ciężar spadł z mojego serca, radość przepełniała moje wnętrze.
Całe moje ciało przenikało ciepło. Po modlitwie prowadzący mówili o Bogu, o Jezusie Chrystusie, o dziele, które dokonał na krzyżu, o ofierze, którą sam poniósł biorąc na siebie grzechy całego świata. Spotkanie było pokrzepiające i kiedy dobiegło końca myślałem już o kolejnym. Moje życie zaczęło się zmieniać, proces mojej przemiany trwa cały czas i będzie trwał do końca mojego życia tu na ziemi. Chłopacy z celi oraz inni znajomi zaczęli mnie inaczej postrzegać, niektórzy zadawali sobie pytanie, co ma wpływ na moją przemianę. W zakładzie karnym twój status, czyli stopień w hierarchii więziennej, i akceptacja ze strony innych zależy od tego, z kim przestajesz i ile masz szmalu. Ja nie zwracałem na to uwagi. Nadszedł czas na kolejne spotkanie, znów mogłem spotkać się z braćmi od zielonych i z innymi osadzonymi, którzy przychodzili na spotkania. Po spotkaniu odczułem w sercu ogromne pragnienie zbliżenia się do Boga, miałem wrażenie jakby jakaś ponad naturalna siła pociągała mnie do głębszego poznawania Stwórcy. Kolega, z którym byłem w celi (brat w panu), został przeniesiony do innego zakładu karnego. W tym samym czasie, około miesiąca nie było spotkań chrześcijańskich, coś zaczęło się psuć w relacjach z drugim osadzonym. Miałem trudności z porozumieniem się z nim. Na szczęście po niedługim okresie powrócił do celi kolega chrześcijanin, tym razem ten, który pozostał ze mną w celi nie chciał go zaakceptować. Zaczęły się kłótnie i atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. Przenieśli też do nas innego osadzonego, który jak się okazało sprzątał na terenie zakładu.
Nie stwarzał żadnych problemów, był w porządku. Wznowiono spotkania chrześcijańskie, byłem szczęśliwy. Czytałem biblię, którą przysłała mi siostra zakonna. Jednak w celi często dochodziło do sprzeczek, głównym prowodyrem takich sytuacji był osadzony z wyrokiem dożywocia, powody były błahe. Nie mógł też strawić moich wierszy, które zacząłem pisać. Tematem wierszy był Bóg Ojciec i jego syn Jezus Chrystus, pasja, z jaką pisałem o moim Zbawicielu doprowadzała go do szału. Najbardziej przeszkadzało mu to, że miałem zajęcie, którym wypełniałem większość czasu. Incydenty w celi był y częste, starałem się nie odzywać do niego, czasami nawet przez parę dni. Kolejna sobota i spotkanie chrześcijańskie, które dodawało mi skrzydeł na kolejny tydzień. Spotkania mijały w zawrotnym tempie, po ich zakończeniu tęskniłem już do następnego. W czasie pomiędzy spotkaniami pisałem coraz więcej wierszy, rozmyślałem o Bogu, o tym, kim jestem w Jego oczach skoro wybaczył mi wszystkie moje grzechy. Z chwilą, kiedy przyjąłem jego syna, jako swojego Pana i Zbawiciela, On ogłosił moje uniewinnienie. On przez swoją śmierć na krzyżu zapłacił mój dług, krwią swoją zmazał wszystkie moje, nawet te najgorsze winy. Przypomniałem sobie film O Jezusie, który kiedyś oglądałem i uświadomiłem to, że On przyszedł na ziemię z powodu wszystkich ludzi, którzy stali się niewolnikami własnych grzechów. Przyszedł po to, aby uwolnić więźniów, pokazał nam jedyną drogę zbawienia przez wiarę w Niego. Zrozumiałem to, że Jego miłość jest bez interesowna, że kocha nas takimi jakimi jesteśmy prócz naszego grzechu. Od jednego z braci chrześcijan dostałem adres, pod który mogłem napisać, aby otrzymać biblię (stary i nowy testament) bo ten od siostry to był tylko nowy testament.. Po jakimś czasie przysłano mi ją, zaraz wysłałem podziękowanie. Bardzo przeżywałem sobotnie spotkania chrześcijańskie, poruszały mnie wykłady braci zielonoświątkowców, czytałem biblię i wgłębiałem się w poznawanie Bożej natury. Kolega z celi, z dożywociem twierdził, że zielonoświątkowcy zrobili mi pranie mózgu, nie mógł zrozumieć, że to Jezus zmieniał moje życie.
Nadeszła wiosna, znów można było pograć w piłkę nożną i siatkową. Pewnego dnia wyszliśmy, aby pograć w piłkę nożną, była to pierwsza gra w nowym roku. Po chwili zaczął się hałas, jeden z osadzonych krzyczał do drugiego, kop po nogach i fauluj. Zaraz przypomniałem sobie moment, kiedy miałem uszkodzone kolano w wyniku podobnej sytuacji i całą nogę wsadzono mi w gips. Trochę byłem poirytowany faktem, że znowu ktoś mógłby przez swoją bezmyślność doprowadzić do podobnego zdarzenia. Zszedłem z boiska i chciałem wrócić do celi, jednak bramka od boiska była zamknięta. W zdenerwowaniu kopnąłem w nią i otworzyła się, zdarzenie to widział wychowawca, podszedł do mnie i zapytał, co się stało. Opowiedziałem mu całą historię i poprosiłem o odprowadzenie do celi, poszliśmy. Na oddziale czekałem na otwarcie celi, w tym samym czasie obok przechodziła pani psycholog i poprosiłem ją o rozmowę, zgodziła się. Wszedłem do celi, aby się przebrać, jednak do pani psycholog już mnie nie doprowadzono. W międzyczasie wrócił do celi kolega z pracy i osadzony, z którym byłem na boisku. Wszedł też do celi wychowawca i poinformował mnie, że będę przeniesiony, i że mam się spakować. Byłem zaskoczony, nie bardzo chciałem się z tym pogodzić, poprosiłem o chwilę rozmowy. Wyszliśmy z celi i zapytałem co jest przyczyną takiego działania. W odpowiedzi usłyszałem stwierdzenie, że dwóch morderców nie może przebywać w jednej celi. Podjąłem jeszcze jedną próbę przekonania wychowawcy o tym, aby zmienił decyzję, jednak bezskutecznie. Wróciłem do celi i w poczuciu bezsilności wziąłem do ręki żyletkę i nie zastanawiając się zacząłem ciąć sobie żyły. Moja ręka jednak, którą ciąłem była jak ze stali i nie została naruszona żadna żyła, okaleczenie było powierzchowne. Po chwili usłyszałem głos oddziałowego i zabrano mnie na opatrunek. Nie chciałem tego opatrunku i stawiałem opór w czasie jego zakładania. Wtedy strażnicy przytrzymali mnie i lekarz założył opatrunek. Uspokoiłem się i zdałem sobie sprawę z tego, że z pewnością zamkną mnie w w celi dźwiękoszczelnej gdzie wobec osadzonych tam stosują specjalne środki wychowawcze. Zaprowadzono mnie do tej celi, zostałem sam pełen obaw, co będzie dalej. Zacząłem wołać do Boga prosząc Go o pomoc, w Nim tylko pokładałem nadzieję. Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi, byłem przygotowany na najgorsze.
Do celi wszedł kierownik z pytaniem, czy już się uspokoiłem?, wyszedł i za chwilę wrócił z dyrektorem zakładu. Poinformowali mnie, że ze względu na moją trudną sytuację, jaką miałem w dzieciństwie i w okresie dorastania, nie zastosują specjalnych środków wychowawczych. Uspokoiłem się, poczułem radość w moim sercu, wiedziałem, że Jezus wysłuchał moją modlitwę i zmienił okoliczności. Po wieczornym apelu przyniesiono mi materac do celi. Zostałem sam, zacząłem dziękować Jezusowi za to że nie pozostawił mnie bez odpowiedzi w chwili złej i przyszedł mi z pomocą. On zawsze przychodzi, kiedy Go prosimy, On powiedział że będzie z nami aż do skończenia świata. Rankiem zastanawiałem się co będzie dalej, jeszcze nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji. Drzwi celi otworzyły się i ponownie wszedł dyrektor z kierownikiem, powiedzieli mi, że została na mnie nałożona kara czternastodniowego odosobnienia w izolatce, pomyślałem- z Bożą pomocą jakoś to przetrwam. Przenoszono mnie do izolatki, miałem pobrać koc i prześcieradło, jednak odmówiłem pobrania czegokolwiek. W izolatce położyłem się na łóżku w ubraniu i zasnąłem, po przebudzeniu stwierdziłem jeden fakt, że w czasie snu przyniesiono mi ubranie oraz książki i inne rzeczy należące do mnie. W tym dniu nie przyjąłem obiadu i kolacji i nazajutrz również, był to bunt z powodu niesprawiedliwości jakiej doznałem. W celi nie miałem herbaty, kawy ani też grzałki do gotowania wody. Postanowiłem się ugiąć i poprosić oddziałowego, o to aby przyniósł mi z poprzedniej celi grzałkę i aby poprosił w moim imieniu kolegów o kawę i herbatę. Moja prośba została uwzględniona. Tymczasem ponownie odmówiłem spożycia posiłku i w związku z tym oddziałowy ukarał mnie naganą. Zacząłem czytać biblię, a jednocześnie zdałem sobie spraw z tego, że z takim podejściem do życia i ludzi, do niczego dobrego nie dojdę. Przez okres pobytu w izolatce brakowało mi spotkań zielonoświątkowych, wgłębiałem się w rozważanie słowa zawartego w biblii. Zacząłem zmieniać swój stosunek do ludzi i sytuacji w której się znalazłem, przyjąłem pierwszy posiłek. Zacząłem też analizować przebieg wydarzenia w kiedy chciałem podciąć sobie żyły. Przypadkowo chociaż dzisiaj wiem że nie ma przypadków w życiu, wziąłem do ręki książkę pt. „ Opowieść o życiu „. Bardzo zafascynowała mnie jej treść, czytałem ją z wielkim zapałem. Każdego wieczoru modliłem się do Boga, prosiłem Go też o to, aby wybaczył mi czyn, który popełniłem, wiedziałem, że Jezus czuwał w tamtej krytycznej chwili nade mną i nie dopuścił do tego, aby próba samobójcza powiodła się. Dobiegł czas pobytu w izolatce, stamtąd przeniesiono mnie do celi dwuosobowej na inny oddział gdzie przebywałem sam. Zacząłem czynić starania oto, aby odebrać sprzęt RTV z depozytu. Wreszcie mogłem pójść na spotkanie zielonoświątkowe, myślałem, że nie będę tam mile widziany z powodu tego co zrobiłem, myliłem się. Przyjęto mnie z radością jak syna marnotrawnego, który był zagubiony i odnalazł się po to, aby dalej poznawać Boga i jego wolę w swoim życiu. Po tygodniu spędzonym w samotności, zacząłem myśleć o tym, że dobrze byłoby mieć kogoś w celi, do kogo można by zagadać. Na następne spotkanie sobotnie nie poszedłem, dopadła mnie grypa. Zadawałem sobie pytanie dlaczego to mnie spotkało, i zaraz przypomniałem sobie cierpienie mojego Pana Jezusa Chrystusa, którego doświadczenie zakończone okrutną śmiercią na krzyżu nie można w żaden sposób porównać z moim przeziębieniem. Robiłem wszystko, aby zmieniać swoje życie, którego pozostałą część mam spędzić w zakładzie. Moje poprzednie życie było jednym wielkim chaosem, dzięki Bogu ten etap mam już za sobą. Modliłem się do Boga o wsparcie, o to, abym napełniony Duchem Świętym mógł prowadzić zwycięskie życie. Po pewnym czasie do mojej celi przenieśli kolegę z którym już wcześniej dzieliłem celę, był to chłopak, który kiedyś po raz pierwszy zaprowadził mnie na spotkanie zielonoświątkowe. Dziękowałem Bogu za wysłuchaną modlitwę, bo wcześniej modliłem się o lokatora. W sobotę poszliśmy na spotkanie zielonoświątkowe, modliliśmy się i jeden z braci prowadzących zapytał, czy nie chcielibyśmy się modlić o chrzest Duchem Świętym. O taki sam, jaki miał miejsce ponad dwa tysiące lat temu w dzień zielonych świąt. Wtedy na apostołów zgromadzonych w jednym miejscu zstąpił Duch Święty w postaci języków ognia i oni zaczęli mówić innymi niezrozumiałymi językami. Stanęliśmy w kręgu, a jeden z braci prowadzących podchodził do każdego z nas nakładał na nas ręce modląc się o napełnienie Bożym Duchem. Uczucie pokoju przeszywało mój umysł, wszelkie zmartwienia, problemy były poza mną, jakaś wspaniała światłość otaczała mnie.
Odczuwałem obecność jakiejś duchowej osoby, której nie widziałem. Poczucie bezpieczeństwa i wolności mimo przebywania w zakładzie było bardzo realne. Podczas modlitwy zacząłem otwierać usta i ku mojemu zdziwieniu wypowiadałem nieznane mi dotąd słowa, umysł mój tego nie pojmował, usta moje napełniły się słowami w jakimś obcym języku, przeżycie opisania to, było wspaniałe. Po spotkaniu wróciliśmy do celi, przeżycie tej chwili nie mijało, odczuwaliśmy Boży pokój i radość i Jego obecność, która nas przenikała. Przebywaliśmy w zakładzie, ale przeświadczenie wolności, którą odczuwaliśmy i jaką mieliśmy w Jezusie Chrystusie było tak ogromne, że przez tę chwilę miałem pewność że przebywamy w innym miejscu z dala od zakładu. Napełnieni Duchem odwagi i trzeźwego myślenia możemy stawić czoła wszelkim przeciwnością, które napotykamy każdego dnia i w Nim w Jezusie mamy zwycięstwo. Często wraz z kolegą rozważaliśmy Boże słowo, myśleliśmy o tym co Jezus uczynił przez swoją śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie dla nas i każdego człowieka, który przyjął ofiarę Chrystusa. Zbliżała się zima, postanowiliśmy poprosić wychowawcę o przeniesienie nas do innej celie, ta w której mieszkaliśmy była zimna, obawialiśmy się że będziemy marznąć. Modliliśmy się w tej sprawie do Boga i pewnego dnia przyszedł kierownik z informacją, że mamy się przenieść do innej celi na innym oddziale. Radość nasz była wielka dziękowaliśmy Bogu za kolejną wysłuchaną modlitwę. Nową celę musieliśmy doprowadzić do stanu używalności, ponieważ była zaniedbana, w każdym działaniu, którego się podejmowaliśmy widzieliśmy rękę Bożą. On dawał nam posilenie na każdy dzień Zacząłem wychodzić na spacery z grupą do której zostałem przydzielony przed zamknięciem mnie w izolatce. Na spacerze spotkałem człowieka, który kiedyś dzielił ze mną cele stwarzając wówczas problemy. Byłem mile zaskoczony, kiedy podszedł i przywitał się. On w czasie kiedy przeniesiono mnie do izolatki opowiadał innym osadzonym o mnie jakieś nieprawdziwe historie i kiedy następnego dnia wyszliśmy na spacer z moim kolegą chrześcijaninem, jeden z więźniów próbował mnie sprowokować do bójki, obrzucając mnie obelgami. Nie zareagowałem , dziękując Boku za pokój jaki dał mi w tym czasie. Na kolejnym sobotnim spotkaniu dzieliliśmy się przeżyciami związanymi z chrztem w Duchu Świętym, niektórzy mówili o swoim osobistym spotkaniu z Jezusem, modliliśmy się i rozważaliśmy Boże słowo. Przez kolejne trzy tygodnie nie było sobotnich spotkań, był to dla nas czas prób i doświadczeń. Postanowiliśmy z kolegą z celi to, że będziemy mówili sobie o naszych problemach, po to, aby móc je przedstawiać Bogu w modlitwie prosząc Go o rozwiązanie i umocnienie w tym szczególnym czasie. W ten sposób trwaliśmy w wierze, mimo iż prowokacje ze strony innych osadzonych nie ustawały. Bóg uczył mnie pokory i wskazywał na mój problem, który miałem z nie przebaczeniem. Prowokacje ze strony więźniów na spacerach nasilały się. Poprosiłem wychowawcę o przeniesienie do innej grupy. Prośba moja została wysłuchana i zostałem przeniesiony do innej grupy spacerowej. Kolejna sobota i spotkanie w kolorze zielonym, zdziwiłem się gdy zobaczyłem tam mojego prześladowcę z przeszłości, o którym wspominałem, człowieka, który mówił o mnie nieprawdę. Przywitał się ze wszystkimi, podszedł do mnie lecz nie podałem mu ręki. Miałem przeczucie, że znów chce coś wykombinować, że chce mi zaszkodzić. Bracia prowadzący spotkanie zauważyli moją reakcję, przedstawiłem im w skrócie historię związaną z tym człowiekiem i powód dla, którego nie przywitałem się z nim. Po spotkaniu już przy celi wiedziałem, że postąpiłem niewłaściwie, przypomniał mi się Jezus wiszący na krzyżu, przebaczający swoim oprawcą. Wiedziałem że i ja muszę wybaczyć, w modlitwie poprosiłem Boga, aby wybaczył mi grzech nie przebaczenia. W celi z kolegą rozmawialiśmy o przemianie jaką oboje zauważyliśmy w moim byłym prześladowcy. Na spotkaniu był pełen radości, wiem, że Bóg to sprawił. Zanim przyjąłem Jezusa jako swojego zbawiciela, byłem pełen buntu, pogardy dla innych. Zachowywałem się podobnie jak ci którzy jeszcze nie doświadczyli przemieniającej miłości naszego Pana. Dzisiaj modlę się o przemianę mojego umysłu i postawy serca, zacząłem też modlić się o mojego prześladowcę, o to, aby spotkał na swojej drodze Jezusa Chrystusa, bo tylko On może zmienić jego życie i życie każdego z nas. Staram się często czytać biblię i rozmyślać nad słowami w niej zawartymi. Nie wszystko jest dla mnie zrozumiałe i w takiej sytuacji pytałem kolegę ze spotkań zielonoświątkowych , wówczas wspólnie prosząc Boga o objawienie mogliśmy doświadczać zrozumienia słowa.
Osadzony, który stawiał mnie w złym świetle przed innymi zaczął przychodzić w czasie wydawania kolacji pod drzwi naszej celi i rozmawiał z moim kolegą. Pomyślałem, ten to ma tupet po tym wszystkim co nagadał na nasz temat. Znów powróciło zniechęcenie, zacząłem zastanawiać się dlaczego tak się dzieje, że raz jestem wolny od nienawiści do tego człowieka i mogę modlić się o niego, a następnym razem uczucie pogardy i zniechęcenia powraca. Wiedziałem, że taka postawa jest niewłaściwa, wiedziałem też, że brak przebaczenia z mojej strony oddziela mnie od Boga. W biblii są napisane następujące słowa „ jeżeli wy nie przebaczycie winowajcom waszym to i Ja nie wybaczę wam grzechów waszych”. Modliłem się do Boga o to, aby uwolnił mnie od uczucia nienawiści i pogardy i o to, abym mógł wybaczyć mojemu prześladowcy. Nadeszła sobota, poszedłem na spotkanie on też tam był, podszedłem i wyciągnąłem rękę, aby się przywitać lecz tym razem on nie chciał. Postanowiłem nie zwracać na niego uwagi. Spotkanie to miało trochę inny charakter, prowadzący brat zachęcił nas do tego, abyśmy modlili się własnymi słowami przedstawiając Bogu nasze sprawy. Obecni na spotkaniu rozpoczęli modlitwę, odczułem jak zaczęła się łamać we mnie bariera wstydu. Przerażenie, które mnie paraliżowało zaczęło powoli znikać. Nigdy dotąd nie modliłem się w obecności innych osób, tym razem było inaczej. Odczułem jak by ktoś dodał mi odwagi. Zacząłem wołać do Boga przedstawiają Jemu moje sprawy, wyglądało to tak, jakbym rozmawiał z najlepszym przyjacielem bez żadnego oporu. Wiem, że On jest moim najlepszym przyjacielem. Po modlitwie brat prowadzący spotkanie zapytał o to czy ktoś chciał by się ochrzcić przez zanurzenie w wodzie, po co, po to aby być posłuszny słowom „ każdy kto uwierzy i da się ochrzcić w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego zbawiony będzie „
Chrzest w wodzie jest aktem świadomego przyznania się przed światem do wiary w Jezusa Chrystusa. Zanurzając się w wodzie zanurzasz się w śmierć Jezusa, a tym samym umierasz dla grzechu i dla świata .
W Dziejach Apostolskich, w drugim rozdziale, w 38 wersecie jest napisane:
UPAMIĘTAJCIE SIĘ I NIECHAJ KAŻDY Z WAS DA SIĘ OCHRZCIĆ W IMIĘ JEZUSA CHRYSTUSA NA ODPUSZCZENIE GRZECHÓW WASZYCH, A OTRZYMACIE DAR DUCHA ŚWIĘTEGO.
Zgłosiłem się i jeszcze kilku braci, miałem przekonanie, że mam to zrobić. Po zakończeniu spotkania podszedł do mnie mój prześladowca i uścisnęliśmy sobie ręce. Odczułem jak pogarda, zniechęcenie i żal znikają z mojego serca. Zostałem uwolniony od nie przebaczenia, pełen radości wróciłem do celi. Doświadczyłem cudu skruszenia kamiennego serca tamtego człowieka i cudu uwolnienia mnie z niewoli nie przebaczenia, niech będzie chwała Bogu. Do chrztu pozostało dwa tygodnie, modląc się doświadczałem uwalniania od nie właściwych myśli i postaw, które były zakorzenione głęboko w moim sercu. Przeczytałem też w słowie Bożym to, że jestem tylko pielgrzymem tu na ziemi, a moja ojczyzna jest w niebie tam gdzie Jezus przygotował miejsce dla tych, którzy go kochają. Czas oczekiwania na chrzest okazał się być czasem doświadczeń i prób. Przeciwnik (szatan) robił wszystko, aby zniechęcić mnie i kolegę z celi, który też czekał na chrzest. Pokusy mnożyły się jak nigdy dotąd, miałem świadomość walki duchowej, która toczyła się w naszych umysłach. Wiedziałem też że Pan Jezus Chrystus jest obok nas i dał nam broń, miecz obosieczny słowa Bożego, abyśmy go używali przeciwko zasadzką złego oraz modlitwę. Razem z kolegą stanęliśmy przed Bogiem modląc się o posilenie i zachowanie od złego. W czasie oczekiwania na chrzest telewizja stała się dla nas mniej ważna, czas wolny, którego w zakładzie karnym jest bardzo dużo, poświęcaliśmy na czytanie biblii i modlitwę. Odczuwałem radość miałem pewność, że zbliża się najważniejszy dzień w moim życiu. Byłem też zaskoczony zmianą, jaka zachodziła w moim byłym prześladowcy. W następną sobotę spotkanie chrześcijańskie nie odbyło się, Pan miał inny plan dla braci z Krotoszyna. Krotoszyn to miejscowość w, której znajduje się zbór naszych braci zielonoświątkowców. Pozostał tydzień do chrztu, nigdy dotąd w czymś podobnym nie brałem udziału, do głowy zaczęły napływać różne myśli i pytania dotyczące samego przebiegu chrztu . Byłem trochę podenerwowany i zniecierpliwiony, zacząłem się modlić o Boży pokój i posilenie. Gromiłem natrętne myśli w imieniu Jezusa Chrystusa, wiedziałem, że Bóg większy jest od okoliczności, które mnie dopadały i że ja w Jezusie Chrystusie mam zwycięstwo. Wreszcie nadszedł oczekiwany dzień chrztu sobota. Mój kolega z celi, który też przygotowywał się chrztu poszedł na widzenie, przyjechał do niego przyjaciel brat w Jezusie Chrystusie z innego zboru. Zostałem sam w celi, kolega długo nie wracał. Zniecierpliwiony zaistniałą sytuacją wołałem do Boga, kolega powrócił z widzenia i po pewnym czasie wyprowadzono nas z celi. Na korytarzu czekał na nas brat ze zboru z Krotoszyna i razem poszliśmy do łaźni. Tam było wszystko przygotowane, basen strażacki wypełniony wodą. Przebraliśmy się w białe stroje i czekaliśmy na braci z innego oddziału. Był z nami kolega, który też miał się ochrzcić, jednak po rozmowie z bratem ze zboru okazało się, że nie jest jeszcze gotowy na chrzest wodny. Przyszli w końcu bracia z innego oddziału, jeden z braci z Krotoszyna przeprowadził nas do innego pomieszczenia gdzie stał basen napełniony wodą. W basenie stał już brat Wiesław ze zboru krotoszyńskiego, który miał nas chrzcić. Wchodziliśmy pojedynczo do basenu Wiesław zadawał pytania, które dotyczyły naszej wiary w Jezusa Chrystusa. Po czym zanurzał nas całych w wodzie chrzcząc nas w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Pozostali bracia w Panu śpiewali pieśni na chwałę Boga. Atmosfera była cudowna, nigdy w życiu nie przeżyłem tak wspaniałej chwili. Dziękowałem Bogu za to że przyjął takiego grzesznika jak ja do swojej rodziny. Po chrzcie udaliśmy się do świetlicy, tam czekał na nas pastor ze zboru z Krotoszyna oraz stół zastawiony rożnego rodzaju ciastem. Pastor Janusz podzielił się krótko słowem, które Bóg mu włożył na serce i po kazaniu podziękowaliśmy Bogu za obfitość na stole i zaczęliśmy się częstować ciastem i pić kawę. Śpiewaliśmy pieśni chwały dla Boga, rozmawialiśmy na temat przeżyć związanych z chrztem, bracia ze zboru robili zdjęcia, było wspaniale, bardzo wzruszyłem się tą chwilą. Spotkanie dobiegło końca, i wtedy dotarło do mnie to, że mimo iż jestem w więzieniu za czyn godny potępienia, to w Jezusie Chrystusie jestem usprawiedliwiony z wszystkich moich grzechów i w Nim jestem wolnym człowiekiem. On Jezus dał mi pewność zbawienia i pewność życia wiecznego. Wróciliśmy z kolegą do celi w modlitwie podziękowaliśmy Bogu za łaskę. Zachęcam was do czytania Bożego słowa biblii, (starego i nowego) testamentu, jeżeli ktoś z was go jeszcze nie posiada to wiem, że nowe testamenty są w bibliotece, zostawili je tam Gedeonici, można je otrzymać za darmo. Słowo Boże jest żywe pełne mocy gotowe zmienić najbardziej zatwardziałego grzesznika, wystarczy tylko uwierzyć w treść w nim zawartą i zastosować ją w swoim życiu. Życzę wam abyście mogli poznać Jezusa Chrystusa, Zbawiciela świata, tego samego, który zmienił i nadal zmienia moje życie. Słowo Boże mówi nam o wąskiej drodze, która prowadzi do życia wiecznego w niebie razem z Jezusem, i na to, że mało jest tych, którzy tą drogą kroczą. Życie człowieka na ziemi może się w każdej chwili skończyć dlatego zastanówcie się nad pytaniem gdzie chcecie spędzić wieczność? Z Bogiem w niebie gdzie nie będzie mozołu, smutku, krzyku lecz wieczna radość i szczęście. Czy też z szatanem ojcem kłamstwa z dala od Bożej obecności w jeziorze ognia gdzie będzie wieczny płacz i zgrzytanie zębów. To ty musisz podjąć decyzję, jeżeli chcesz mieć pewność zbawienia i życie wieczne to musisz zrobić tylko jedną rzecz, przyjąć Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Jak to zrobić? W liście do rzymian w 10-tym rozdziale w 9 wersecie jest napisane:
BO JEŚLI USTAMI SWOIMI WYZNASZ ŻE JEZUS JEST PANEM, I W SERCU SWOIM UWIERZYSZ, ŻE BÓG WZBUDZIŁ GO Z MARTWYCH, ZBAWIONY BĘDZIESZ.
Modlę się za was, abyście odnaleźli sens życia, który jest w Jezusie Chrystusie i jak najszybciej uczynili Go swoim Panem, Zbawicielem i Królem. Dziękuję tym, którzy pomogli mi w wydaniu tego świadectwa, a przede wszystkim żywemu Bogu za to, że dzięki Niemu mogłem je napisać.
Sławek Janke
__________________________________________________________________________________________________________________