Prostota krzyża – autor: Dave Hunt |
Pismo Święte częstokroć podkreśla, że krzyż Chrystusowy jest sednem Ewangelii, którą głosimy, wyznacznikiem naszego stosunku do niegodziwego świata i tajemnicą zwycięstwa nad światem, nad ciałem i nad diabłem w naszym życiu codziennym. Chrystus wielokrotnie powtarzał, że nie można być Jego uczniem, prawdziwym chrześcijaninem, bez zaparcia się siebie samego, zabrania swego krzyża na barki i udania się Jego śladem. Biblia jasno tłumaczy, co to oznacza, choć zapewne w życiu doczesnym nikt z nas nie pojmie do końca głębin prawdy ukrytej w krzyżu. Apostoł Paweł pisał: „Albowiem uznałem za właściwe nic innego nie umieć między wami, jak tylko Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2,2; BW). Takie jest wyjaśnienie konsekwencji w zachowaniu i nauczaniu Pawła. Trzeba tu wspomnieć o jeszcze jednej ważnej regule: „…i to nie w mądrości mowy, aby krzyż Chrystusowy nie utracił mocy” (1,17). Niech nikt z nas nie waży się na kompromis, rozwadnianie, poprawianie ludzką mądrością jasnej prostoty Krzyża. Bo czyniąc tak, zniweczylibyśmy jego prawdę i moc, zdolne zbawiać innych i dawać nam wyzwolenie w codziennych próbach i pokusach. Nazbyt często zdarza nam się zapominać, że „mowa o krzyżu jest głupstwem dla tych, którzy giną” (1,18). Wielką plagą kościoła są dziś podejmowane często w dobrej wierze próby reinterpretowania Ewangelii, aby brzmiała rozsądnie i strawnie w uszach człowieka naturalnego (cielesnego). Tymczasem musi dziać się na odwrót: To niezmienne poselstwo Ewangelii musi zmieniać myślenie i życie tych, którzy ją przyjmują, w przeciwnym razie nie będzie ona mogła odmienić ich losu w wieczności. Nie zapominajmy o tym. Tej przemieniającej mocy brak zarówno w głoszonej Ewangelii jak i w życiu chrześcijanina wówczas, gdy ostry miecz Słowa ze swym radykalnym poselstwem Krzyża zostaje ukryty w pochwie popularnych psychologii i typowego dla dzisiejszych czasów egotystycznego myślenia. Ilustrację tych prawd znajdziemy w osobie człowieka, który mógłby się z nami podzielić najbardziej chyba niezwykłym świadectwem w dziejach ludzkości. Siedział on w celi śmierci, gdy pewnego dnia w lochach rozległy się czyjeś energiczne kroki. Wiedział, że nadeszła jego godzina. Kiedy jednak strażnik zamaszyście otworzył drzwi celi, padły zdumiewające słowa: „Jesteś wolny. Ktoś inny umrze zamiast ciebie!”. Mowa oczywiście o Barabaszu, jedynym człowieku, który mógłby o sobie powiedzieć dosłownie: „Jezus umarł za mnie”. To jednak nie znaczyło, że Barabasz został zbawiony. Dlaczego? Dlatego że śmierć Jezusa w jego miejsce dała mu tylko wolność życia własnym życiem. Lecz przecież jakże często tak właśnie rozumiemy dziś przesłanie Ewangelii: „Jezus umarł za mnie, toteż mogę żyć dla siebie, zabiegając o sukces i ziemskie szczęście. A kiedy będę zbyt stary i chory, aby używać radości ziemskich, to udam się do nieba”. A.W. Tozer tak pisał o tym fałszywym przekonaniu: „W gronie plastykowych świętych naszych czasów jedynie Chrystus musi umierać, a nam wystarczy tylko słuchać kazań o Jego umieraniu. […] Nam nie potrzeba krzyża, detronizacji, umierania. Pozostajemy królem w swoim małym królestwie Ludzkiej Duszy i nosimy koronę-błyskotkę z iście cesarską dumą. Lecz skazujemy się na cienie, na słabość, na duchową jałowość.”. Różni ludzie deklarowali Chrystusowi gotowość udania się za Nim wszędzie. Jego odpowiedź była prosta: „Chcę być dobrze zrozumiany: Zdążam na pewne wzgórze pod Jerozolimą zwane Golgotą, gdzie Mnie ukrzyżują. Jeśli więc masz zamiar dochować Mi wierności do końca, to weź swój krzyż od razu, bo tam właśnie zmierzamy”. Oczywiście nikt się do tych słów nie zastosował. Opuścili Go nawet najbliżsi uczniowie, ratując własne głowy. Nawet jednak gdyby umarli na krzyżach ustawionych tuż obok Jego krzyża, nic by im to nie pomogło. Bo to On musiał za nich umrzeć. Lecz po zmartwychwstaniu stali się innymi ludźmi, nie lękającymi się śmierci za swego Pana. Gdyż wówczas już zrozumieli i uwierzyli, i byli chętnie gotowi żyć według tej prawdy: że Chrystus umarł za nich, gdyż to oni zasługiwali na śmierć. Jego śmierć nie miała ich wyzwolić od fizycznej śmierci, lecz przeprowadzić ich przez śmierć aż na drugą stronę – do zmartwychwstania. W końcu zrozumieli i uwierzyli. Przyznając, że Bóg sprawiedliwie skazał ich na śmierć za bunt przeciwko Sobie, uznali śmierć Chrystusa, swego Zbawcy, za własną śmierć. Umarli w Nim – i ta wiara zmieniła wszystko. W Liście do Galacjan 6,14 Paweł pisze: „…niech mnie Bóg uchowa, abym miał sie chlubić z czego innego jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata”. Jako ukrzyżowani wraz z Chrystusem, jesteśmy całkowicie oddzieleni od świata. Jedną z bolączek dzisiejszego chrześcijaństwa jest próba uczynienia się atrakcyjnym dla ducha tego świata i zyskanie sobie w nim popularności. Gdyby Chrystus był dziś na ziemi, nie byłby widziany milej niż za swoich czasów; zapowiedział zresztą, że ci, którzy Go nienawidzą, będą też nienawidzić Jego uczniów. Apostoł Jan napisał: „Nie miłujcie świata ani tych rzeczy, które są na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca” (1 J 2,15). Paweł, natchniony przez Ducha Świętego, wyjaśnia dalej: „Choć bowiem ukrzyżowany został w słabości, lecz żyje z mocy Bożej. Bo i my jesteśmy słabi w Nim, lecz będziemy żyć z Nim z mocy Bożej wśród was” (2 Kor 13,4). Co to znaczy, że „jesteśmy słabi w Nim”? Nie jesteśmy słabi wobec grzechu, szatana czy pokus tego świata, nad którymi mamy zwycięstwo w Chrystusie. Jesteśmy słabi podobnie, jak On był słaby, nie walcząc w obronie swojej czy swego Królestwa z potęgą polityczno-militarną tego świata. Jego zwycięstwo (i nasze zwycięstwo w Nim) nad szatanem nastąpiło także poprzez poddanie się śmierci: „…aby przez śmierć zniszczyć tego, który miał władzę nad śmiercią, to jest diabła, i aby wyzwolić wszystkich tych, którzy z powodu lęku przed śmiercią przez całe życie byli w niewoli” (Hbr 2,14-15). Jest to możliwe nie poprzez zaciskanie zębów i postanawianie całą siłą woli, że oprzemy się pokusie, lecz poprzez uznanie faktu, iż umarliśmy w Chrystusie. Umarli nie pożądają, nie tracą panowania nad sobą, nie postępują samolubnie. Tajemnica naszego zwycięstwa tkwi w tym, że jesteśmy „umarli dla grzechu, a żyjący dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 6,11). Porzuciliśmy życie wedle swojej własnej woli, aby doświadczyć Jego życia, którym On żyje w nas i przez nas. Życie, które On daje, jest życiem zmartwychwstańczym, i tylko ci, którzy umarli, mogą je otrzymać. Nie poznamy pełni mocy Ducha Świętego, czyli Ducha Chrystusowego, jeśli z gotowością nie uznamy Jego śmierci za naszą własną. Tymi kilkoma myślami ledwie dotknęliśmy sensu Krzyża (obejmującego oczywiście również Zmartwychwstanie). Rozważając to największe wydarzenie wszechczasów i wieczności, zaczynamy dostrzegać zarówno ohydę naszego grzechu, jak i cudowność miłości naszego Pana, dwie główne pobudki, które zachęcają nas do świętości. Trwajmy w Jego miłości, której w pełni dowiódł na krzyżu, i stańmy się dla świata, za który On umarł właściwym drogowaskazem.